O mnie

 Mam na imię Aldona. Wybacz, ale nie będę chwaliła się swoim wiekiem, załóżmy że jakiś czas już przeżyłam, wystarczająco by nabrać pewnych umiejętności i móc coś o nich powiedzieć ;) 

Mieszkam w miejscu, które jest już Warszawą, ale na nią za bardzo nie wygląda. Choć patrząc na rozwój budownictwa w okolicy, obawiam się, że niedługo to miejsce zatraci swój magiczny nie-warszawski klimat. Jeszcze kilka lat temu za płotem mieszkały krzykliwe bażanty, a na ulicy trzeba było uważać na zające. Dziś jednych i drugich już nie ma. Ale wróćmy do mnie - urodziłam się i wychowałam w Warszawie, tyle że kilka kilometrów bliżej centrum niż teraz. Po prawej stronie Wisły. Nie bardzo lubię to miasto. Zawsze czułam się lepiej na wsi, gdzie najczęściej spędzałam wakacje. Teraz często spędzam tam urlopy. Moim marzeniem było zostać weterynarzem i przenieść się na wieś. 

Niestety los sobie ze mnie zadrwił, byłam na tym kierunku studiów, ale po roku jeden z profesorów udowodnił mi, że to nie jest moje miejsce. Wróciłam na zootechnikę, której również nie skończyłam. Zaczęłam pracę zarobkową i to było dla mnie ważniejsze niż bieganie z indeksem za wykładowcami. No i takim sposobem moje marzenie o pracy ze zwierzętami i mieszkaniu na wsi zostało boleśnie zweryfikowane przez życie. A praca jak szkoła - smutny obowiązek. Choć pracowałam kilka dobrych lat w hurtowni zoologicznej (głównie bez zwierząt, praca w tej ze zwierzętami była krótkim, ale przykrym doświadczeniem - absolutnie nie z winy tych biednych zwierzątek). Później przeniosłam się do pracy stricte biurowej.

Ale miałam pisać o moich zainteresowaniach... Od wielu lat zajmuję się moimi ogrodami. Ten warszawski jest mniejszy i króluje w nim trawa, iglaki i kwiaty. Ten wiejski jest duży i oprócz tego co w miejskim jest w nim jeszcze część nazywana sadem. W tym roku sad przejdzie kolejną już rewitalizację, właśnie zakupiłam do niego kilka starych odmian jabłoni. Kilka drzewek ze względu na wiek trzeba usunąć i zastąpić je świeżymi. Nie jest prawdą to co mówią moi wiejscy sąsiedzi - ja wcale nie lubię kosić trawy, tak samo jak nienawidzę przycinania drzew w sadzie. Ale uwielbiam patrzyć na równo ściętą, zadbaną trawę i kształtne drzewa obsypane owocami. Jednak by ten efekt osiągnąć najpierw trzeba się napracować. Także na tematy związane z ogrodnictwem mogę śmiało dyskutować.

Zanim zajęłam się ogrodem na wsi, gdy jeszcze mieszkałam jak prawdziwy mieszczuch - w bloku. Choć pierwsze prace ogrodowe wykonywałam na zlecenie rodziców i dziadka już w czasach szkoły podstawowej, jak sobie przypominam... podczas wyjazdów na wieś. No dobra, nie będę kombinować co było najpierw. Gdy miałam 14 lat moja mama zachorowała na raka, zmarła rok później. Zanim odeszła nauczyła mnie trochę jak pracować w kuchni. Pamiętam zwłaszcza jak uczyła mnie piec ciasta. I w tym temacie, według zarówno rodziny jak i znajomych, całkiem szybko się wyspecjalizowałam. Jakoś tak przychodzi mi to naturalnie i z biegiem lat coraz lepiej. Ciasta różnej natury - torty tradycyjne, ciasta kruche, ciasta drożdżowe, ciasta ucierane - wszystko pięknie mi wyrasta i smakuje wszystkim. 

Bardzo szanuję historię i uwielbiam starocie. Robiąc remont domu na wsi zostawiłam stary piec kaflowy, piec chlebowy i kuchnię węglową. Nie raz chodziło mi po głowie, by ten piec chlebowy wykorzystać do tego, do czego został przeznaczony. Ale nie miałam pojęcia jak się robi ciasto chlebowe i jak w ogóle piecze się chleb. Jakieś 30 km od naszej wsi znajduje się skansen w Ciechanowcu, często jeździliśmy tam z rodzicami, gdy byliśmy dziećmi. Wybrałam się tam kiedyś na coroczne święto chleba i przywiozłam chleb na prawdziwym zakwasie zrobiony w skansenie. Dobrze pamiętam jego zapach i smak. Zawinięty był w lnianą ściereczkę. Minęło kilka lat od tamtej chwili i postanowiłam, że spróbuję - najpierw wyhoduję zakwas, a potem upiekę chleb. Przestudiowałam internet pod tym kątem, wybrałam przepis najbardziej do mnie przemawiający i udało się! Za pierwszym razem! Chleb wyszedł prawie taki sam jak ten ze skansenu. I tak zaczęłam piec swój własny razowy chleb. W zeszłym roku pierwszy raz piekłam chleb typu staropolskiego - taki mniej razowy, ale nie całkiem biały, też wyszedł znakomity. Receptury na oba mam opanowane. Chleb razowy dopracowałam według własnych doświadczeń smakowych, nie tylko z pamiętnego święta chleba w Ciechanowcu. Nie odważyłam się jeszcze upiec chleba w tym starym piecu chlebowym na wsi, ale kto wie... może kiedyś.

Jako, że przyszłam na świat w rodzinie kierowców - szybko zrobiłam prawo jazdy i uwielbiałam jeździć autem. W oko wpadł mi volkswagen. I tu akurat los był łaskawy, gdyż w drugim roku po otrzymaniu uprawnień do jazdy, zaczęłam przygodę z własnym egzemplarzem. Po kilku latach tej wspólnej historii zdecydowałam się dołączyć do internetowej społeczności maniaków marki i uczęszczać na spoty i zloty. Wyjazdy na zloty łączą się z kolejną moją pasją, czyli fotografią. Miałam takiego znajomego, który wiązał z fotografią poważne plany, miał talent, udało mu się już nawet kupić pierwszy profesjonalny aparat, niestety zginął mając zaledwie 24 lata. Robił przepiękne ujęcia i wszyscy byli przekonani, że od zawsze miał świetny sprzęt. Jakież było zdziwienie nas wszystkich, gdy zobaczyliśmy go ze starym małym kompaktem Kodaka. Jak spytałam go jak to możliwe, że takim zwykłym małym aparatem robi tak wspaniałe zdjęcia, mówił że to nie aparat robi zdjęcia tylko osoba, która ten aparat obsługuje. Czyli nie sprzęt się liczy a oko do kadru. Moje fotografie można podziwiać na blogu i na flikrze.

Ostatnio małym zbiegiem okoliczności odkryłam kolejną moją ukrytą pasję - tworzenie różnych rzeczy z masy cukrowej i modeliny. Więcej w tym temacie na moim blogu Clay Critters by Donka.

Jeśli dotarłeś do tych słów - bardzo Ci dziękuję. Chciałam trochę przybliżyć swoją osobę i mam nadzieję, że mi się to udało, bez zbędnego zanudzania. Może któraś z moich stron bardziej Ciebie zainteresuje - zapraszam do śledzenia.

Pozdrawiam i życzę Ci wspaniałego dnia!

Aldona

Komentarze